poniedziałek, 8 września 2008

dzień 9 Cat Ba/Hanoi

Cat Ba Town to miasteczko skladające się dosłownie z kilku ulic. Poza miastem atrakcją wyspy jest Cat Ba National Park, który chcieliśmy zobaczyć. Ze wzgędu na pogodę nie było sensu przebywać tam dłużej, co chwila popadywał deszcz, więc ani na plażowanie, ani eksplorację na skuterze nie było szans. Na szczęście w kieszeni mieliśmy bilet powrotny tzw.open ticket :) Pani z biura turystycznego, w ktorm go kupiliśmy poinformowała nas, że jeżeli będziemy chcieli z niego skorzystać, dzień wcześniej powinniśmy potwierdzić, że chcemy wracać do Hanoi. Kierując się jej instrukcjami poszliśmy do "największego hotelu na wyspie", pokazaliśmy bilecik i mówimy, ze chcemy stąd spadać :) Grzeczna pani recepcjonistka potrafiąca mówić po angielskiemu, potwierdziła nasz wyjazd i kazała przyjść tomorrow o 7:30 rano!

Zerwaliśmy się z łóżka wcześniej, bo z tym wietnamskim czasem nigdy nie wiadomo jak jest, czy autobus przyjedzie za wcześnie czy może opóźniony? Szybki spacerek na miejsce odjazdu i czekamy. Przyjechały 3 autobusy i nikt nami się nie interesuje. O ho, pomyśleliśmy not to nasze przeczucia się sprawdziły, że coś pójdzie nie tak z tym Open Ticket'em.
W wietnamie nie można zostawiać spraw samym sobie, a tym bardziej osobom które mówią "yes, yes" i "OK, OK". Postanowiliśmy dowiedzieć się, który bus jest nasz, bo nie zjawił się po nas przewodnik. Wcale się nie zdziwiliśmy, że pani recepcjonistka, która wcześniej zapewniała nas, że wszystko jest "OK" i "come tomorrow", nic nie wie o załatwianiu przejazdów z wyspy i oczywiście nie potwierdziła dla nas kursu powrotnego do Hanoi. Zrobiło się zamieszanie. Nie obyło się bez telefonów do Hanoi i obrażonej miny recepcjonistki. Na szczęście rzutem na taśmę udało nam się dotrzeć na właściwą łódkę :)

Jak na złość, odpływając z Cat Ba Island żegnała nas piękna pogoda z pełnym słońcem, a tak jej pragnęliśmy przez ostatnie 2 dni. Nic to, udało nam się na szczęście wydostać z wyspy, to już był sukcesior tego dnia, a samopoczucie poprawiliśmy opalankiem na pokładzie łajby. No i znowu nuda kaczki i kury, droga na ostrołękę tylko w odwrotnej kolejności :) Nie obyło się bez strat, skleroza nie boli. Nasz najbliższy przyjaciel - GPS wybrał żywot marynarza i został na pokładzie i zalicza dzień świstaka codziennie zapisując tą samą trasę. Szkoda tylko, że kapitan nie miał kompa na pokładzie, bo mógłby mu się przydać :)

Po powrocie do Hanoi czuliśmy się prawie, jak u siebie. Znaleźliśmy szybko tani hotel z wygodami :) Kawa i ciasteczko zdecydowanie podniosły morale. Pozostało nam tylko kupić bilet do Hue - naszego następnego celu. To jednak nie koniec naszego pobytu w Hanoi. Ciąg dalszy jutro :)

Rada dnia:
Pisaliśmy już, żeby wszystko potwierdzać na piśmie? No to napiszemy jeszcze raz! Jak nie masz w Wietnamie potwierdzenia, że jutrzejszy dzień ma się zacząć, to pewnie się nie zacznie :) ;)

Przykładowe ceny:
Tańszy hotel (wcale nie gorszy) 12$
puszka Coli w sklepie 5 500 vnd (na ulicy dla turystów ta sama puszka potrafi kosztować 20 000 vnd)
Tradycyjne Hanoiskie (Wietnamskie?) księżycowe ciastka 25 000 - 35 000 vnd w zależności od wielkości

7 000 vnd ~ 1 pln (polski złoty :)
przelicznik dolara sprawdźcie sobie sami :) ;)




Brak komentarzy: