piątek, 19 września 2008

How are You today my friend?

Lajdis and Hasbends - tak często przewodnicy wycieczek zwracali się do turystów. Również na ulicy mieliśmy na codzień do czynienia z przesadną uprzejmością. Zwrot "Sir" jest normą w stosunku do przyjezdnych mężczyzn, a "Mem" do kobiet. Każdy potencjalny klient jest tutaj "My friend", mimo że widzisz gościa po raz pierwszy od razu stajesz się jego najlepszym przyjacielem. Taka postawa, nie jest sama w sobie niczym złym, ale świadomość, że jest wymuszona jedynie chęcią zrobienia na tobie interesu, całkowicie znieczula na kolejne "my friend". Szkoda tylko, że w wyniku tego często ignoruje się tych, którzy bezinteresownie z ciekawości chcieliby zamienić kilka słów. A zdarzają się tacy Wietnamczycy, którzy zagadują cię tylko po to żeby zapytać skąd jesteś i nic nie próbują wcisnąć. Ogólnie Wietnamczycy są bardzo mili i pozytywnie nastawieni do zagraniczniaków. Nie spotkaliśmy się z żadnym przejawem agresji, czy to do nas czy kogokolwiek na ulicy. Miłe usposobienie wydaje się tu naturalne, ale wielu turystów i ich "zamożność" wyrobiły w Wietnamczykach przeświadczenie, że można dyktować ceny kilkukrotnie wyższe niż normalnie obowiązujące, dlatego zawsze przed zakupem trzeba uzgodnić cenę towaru czy usługi. Dziwny i pokrętny jest też sposób rozliczania płatności podawanych w dolarach, a przeliczanych na dongi. W hotelach przelicznik jest całkowicie inny niż w kantorach czy bankach ... zgadnijcie na czyją korzyść? Warto poszukać normalnego banku, gdzie warunki wymiany walut są jasne, bo na 100$ można być w plecy dobry obiad :)
Zauważyliśmy też, jak wietnamczycy próbują kręcić na "cwanego gapę". Kupujesz coś, płacisz i ... dostajesz dziwnym trafem za mało reszty albo sprzedający ociąga się z jej wydawaniem. Nie pozostaje nic innego, niż tylko upomnieć się o swoje :) Może nie zawsze jest to celowe działanie Wietnamczyków, jednak zdarzało nam się nad wyraz często, żeby można je było nazwać przypadkiem, czy roztargnieniem. Jak juz tak piszemy o Wietnamczykach bardziej szczegółowo, musimy wspomnieć o powszechnej tutaj niefrasobliwości życiowej :). Przejawia się w każdej dziedzinie, począwszy od ruchu drogowego a na budownictwie skończywszy. Normalne jest, że uczniowie wychodzący ze szkoły snują się środkiem ulicy, nie robiąc sobie nic z pędzących ciężarówek. W obrębie jezdni mozna zrobić wszystko: toaletę, jedzenie, naprawić klimatyzację, skuter i inne mechanikalia, wylać pomyje i inne śmieci, ostrzyc się i ogolić, wyspać się na "tylnym siedzeniu" skutera ... takiemu postępowaniu sprzyja tutejszy klimat, ale i mentalność tubylców jest pod tym względem totalnie tolerancyjna niestety nie pozostawiając miejsca na czyjeś prawo do swobodnego przejścia przez chodnik zajęty przez tłumy wykonujące te wszystkie czynności :) Trochę nie rozumiemy takiego podejścia do ładu i porządku, bo widać że Wietnamczycy takim postępowaniem często przeszkadzają sobie nawzajem, nikt sobie jednak nie zaprząta tym głowy. Może to jest wietnamskie ujęcie zasad komuno-socjalizmu o wspólnej własnoci? :) Widocznie jest im tak dobrze, a dla nas to zawsze jakaś dodatkowa egzotyka :) Wychodząc na ulicę trzeba po prostu uważać, czy nie dostanie się wiaderkiem wody z porannego zmywania po łydkach, a nawet jak się dostanie, to gospodyni na pewno zrobi minę i się uśmieje, tak jakby nie rozumiała zależności między wylaniem na kogoś pomyj, a zmoczeniem go :))) Taka jest ta powierzchowność Wietnamczyków, jacy są wewnątrz, jakie mają poglądy na życie, czy w ogóle mają, czy lubią swój kraj takim jaki jest, niestety nie udało nam się dowiedzieć. Kiedy Wietnamczyk mówi, że "Ho jest cool", to nie wiadomo, czy na prawdę tak myśli, czy ma tak myśleć?



2 komentarze:

TheSyzia&Sis pisze...

a kiedy do nas wracacie?

da pisze...

jutro ;) siedzimy w Helsinkach i czekamy na samolot do homelandii :)