środa, 10 września 2008

Podróż do Hue

Noc podróży do Hue zapadadnie w naszą pamięć na długo, wyryje się jak krwawa blizna głęboką szramą urlopowych wspomnień :) Po dotarciu na miejsce odjazdu, zaautobusowaliśmy się na siedzenio-łóżkach. Dziwny to wynalazek ten autobus sypialny. Posiada trzy rzędy po dwa piętra foteli, które można rozkładać do pozycji prawie leżącej. Miejsca zachodzą na siebię "na zakładkę", tak że nogi są w kieszonce pod głową pasażera przed tobą. Wietnamczycy w ten sposób podróżują całymi rodzinami na większe odległości, tak jak np. my z Hanoi do Hue - około 640 km. Autobusy wyruszają w trasę wieczorem i jadą całą noc. Sypialniobusy są tutaj odpowiedzią na bardzo słabo rozwiniętą i drogą komunikację kolejową oraz brak tanich linii lotniczych. W Wietnamie bardzo niewiele osób ma prywatny samochód, którym mogliby pojechać do odległego zakątka kraju, a wybieranie sie skuterem w tak długą podróż byłoby jak jazda rowerem Wigry 3 z Warszawy do Gdańska :) Pewne jest jedno, Wietnamczycy podróżują tak nie dlatego, że lubią ale, że nie mają wyboru.

Odważnie wybraliśmy sobie miejsca na górze, skąd jest lepszy widok. Wskoczyliśmy na nasze fotelo-łóżka na pięterku z nadzieją na ciekawą podróż. Zaczęło się jednak niezbyt ciekawie. Okazało się, że klimatyzacjia dmucha nam prosto w twarz jak w jakiejś chłodni i co gorsza nie da się jej wyłaczyć ani skierować w inną stronę. He, nie damy się łatwo. Polak potrafi zakombinować, zakleiliśmy więc wyloty klimatyzacji reklamówkami :). Widząc naszą zaradność, inni pasażerowie z Hiszpanii, Niemiec zaczęli kombinować tak jak my :) niestety narobili przy tym sporo zamieszania, które zauważył kierowca i wszystkie nasze misterne zabezpieczenia anty chłodniowe kazał pozdejmować. No to ładnie, przyjdzie nam zamarznąć w kraju gdzie średnia, roczna temperatura nie spada poniżej 28 stopni Celsjusza!
W końcu ruszyliśmy. Kierowca uraczył nas rozwalonym na cały głos repertuarem jakiejś wietnamskiej gwiazdy, dobrze że sam przy tym nie śpiewał, nie dało się zebrać myśli i chociażby poczytać książkę. Żalowaliśmy, że nie mamy stoperów do uszu. Piętnaście minut takiej muzyki możnaby znieść, ale ta babka śpiewała kilka godzin chyba o nieszczęśliwej miłości, przemocy w rodzinie, tak przynajmniej się domyślamy bo teledysk zawierał wiele scen "drastycznych", takich jak: policzkowanie, łzy, szarpanina między kochankami i zero seksu :). W najmniej spodziewanym momencie kierowca zgasił światło zostawiając pasażerów sam na sam z piosenkarką. Powoli zaczęła nas strzelać cholera jasna. Nie dość, że nie można poczytać, bo ciemno, to jeszcze baba drze się z głośników żewnie no i ta klima cały czas dmucha lodowatym strumieniem, że aż zachodzi w zatoki! Nie ujechaliśmy jeszcze za daleko, a już się zatrzymujemy bo Wietnamczycy muszą jeść 30 minut po rozpoczęciu podróży. Taaa, pomyśleliśmy nie dziwne, że tak długo trwa ta podróż skoro będziemy się zatrzymywać na 45 minut na makaronik co 50 km. Sam autobus wyglądał na nowy i w miarę nowoczesny no i czysty :) Jak już tak zagłębiamy w szczegóły naszej podróży, trzeba wspomnieć o Wietnamskich drogach. Krajowe drogi, nie są dziurawe ale nie znaczy, że wygodnie się nimi podróżuje. Asfalt jest lepszy niż w Polsce na trasie do Terespola, ale ułożony z poprzecznymi nierównościami, które totalnie nie współgrają z zawieszeniem autobusu, generując drgania i bujanie odbijające się na komforcie podróżowania. Trzęsię się to wszystko jak w jakimś wozie drabiniastym na bruku. Tragedia na kołach, co dziwne na skuterze czy w samochodzie nie czuć tak tych poprzecznych nierówności. Co jakieś 100 km są punkty kontrolne podobne do tych na wjeździe na autostradę, jednak najczęściej nikogo tam nie ma, tylko w niektórych siedzą jacyś mundurowi, swoją obecnością powodują jedynie, że trzeba prawie się zatrzymać przy przejeżdżaniu. Prędkość podróżowania jest bardzo mała, co nas Słowian wychowanych w kraju bez autostrad nie dziwi, bo jak wyprzedzić powolną ciężarówkę wielkim autobusem na wąskiej drodze kiedy cały czas z przeciwnego kierunku cały czas coś nadjeżdża? Nawet jak są dwa pasy w jednym kierunku nie jest dużo łatwiej, bo ciężarówki lubią jeździć środkiem, a skutery zamiast trzymać się prawej krawędzi drogi, wleką się zajmując cały pas jakby potrzebowały tyle miejsca, co duży samochód. Nas to wszystko tylko dziwi i trochę momentami irytuje, ale Niemcy, których tu jest sporo, chyba muszą być na jakichś psychotropach żeby to znieść bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym :)

No dobra jedziemy, próbując usnąć, ale jak tu spać kiedy kierowca w środku nocy trąbi co kilkanaście sekund! Byłaby połowa biedy, gdyby trąbił normalnym klaksonem ale ten pajac zamontowaną ma chyba syrenę okrętową! System trąbienia w Wietnamie to swoisty wyścig zbrojeń. Doszło do tego, że nawet w Daewoo Matiz taksiarze mają zamontowane klaksony jak w TIR'ach. Wszystko przez totalny brak zasad ruchu ulicznego. Znaki pierwszeństwa przejazdu to wielka rzadkość. Taki kierowca autobusu to ma ciężkie życie, musi lawirować w strumieniu skuterów, które otaczają go z każdej strony, rycząc na nie swoją syreną. Na początku myśleliśmy, że ma to jakiś sens i że system poruszania się po wietnamskich drogach jest w pewien sposób oddolnie samoregulujący się. Jednak po kilkudniowej obserwacji, mamy trochę inne zdanie. Wszystko odbywa się na granicy chaosu. Nikt nie stosuje się do znaków. Wielokrotnie widzieliśmy wypadki z udziałem skuterzystów, rowerzystów, ciężarówek nie mamy jednak pojęcia jak jest wyłaniany sprawca zdarzenia? Normą jest, że na dwupasmowej jezdni skutery pomykają wesoło pod prąd. Skręcanie w lewo z prawego pasa nie jest niczym niezwykłym, a fakt że pieszy na przejściu ma jakieś prawa nie jest nikomu znany! Śmieszną sytuację widzieliśmy na rondzie, oznakowanym kilkidziesięcioma(!) strzałkami wskazującymi kierunek jazdy, gdzie ciężarówki wesoło trąbiąc pojechały jakby na złość znakom w przeciwnym kierunku! :) Jedyny system wymuszania zasad to właśnie trąbienie.

Autobus trąbił na widok wszystkiego co poruszało się na drodze, czy był to rower, skuter, inna machina, czy przechodnie, robiąc przy tym tyle chałasu, że wszystkie komórki mózgowe stawały na baczność.
Jechaliśmy w takich warunkach prawie 15 godzin! Dobiły nas ostatnie 3 godziny, kiedy włączył się jeszcze jakiś piszczyk, taki jak w budzikach elektronicznych i świdrował nasze umysły aż do końca.

Bilans podróży to: przeziębienie, totalne wyczerpanie, katar i jeden dzień zmarnowany na regenerację w hotelu :(

Rada nocnych podróży:
Stopery do uszu, ciepła bluza z kapturem, skarpetki, latarka jeżeli chcesz poczytać, taśma klejąca do zaklejenia klimy - bez tych rzeczy wsiadanie do sypialnego nocnika to masochizm.



Brak komentarzy: