środa, 17 września 2008

Mui Ne

Podóżowanie chyba już zawsze kojarzyć nam się będzie z nieprzyzwoicie wczesnym, jak na wakacje wstawaniem . Albo dojeżdzamy na miejsce wcześnie rano np. o 6, albo wcześnie wyjeżdzamy. Tym razem znowu musieliśmy wstać około 7 rano. Autobus do Mui Ne miał wyjechać o 8 czasu wietnamskiego, co w praktyce zwykle oznacza mniej więcej godzinę później. Woleliśmy jednak nie przegapić jedynego, dziennego autobusu i stawiliśmy się we wskazanym biurze turystycznym juz przed ósmą. Zgodnie z naszymi przewidywaniami z miasteczka wyjechaliśmy około 9, przez godzinę klucząc po wąskich uliczkach miasteczka. Na skuterze całe Nha Trang przejechaliśmy w pół godziny wzdłuż i wszerz, wiec juz na początku kolejnego odcinka podróży zaczęło nam się strasznie dłużyć. Na szczęście autobus był sypialniobusem i mogliśmy nieco odespać poranną pobudkę.

Po pięciu czy sześciu godzinach dotarliśmy na miejsce. Kierowca grzecznie krzyknął " ten kto chce zostać w Mui Ne musi wysiąść z autobusu TERAZ", więc wysiedliśmy:) Zgarnelśmy plecaki i ruszyliśmy w poszukiwaniu jakiegoś przyzwoitego lokum. Jak wszedzie "na przystanku" otoczył nas tłumek naganiaczy do hoteli i chętnych, żeby nas podwieźć gdzie tylko zechcemy za 1 dolara za kilometr. Postanowiliśmy być nieczuli na owo naganianie i znaleźć coś na własną rękę. Wszędzie, gdzie do tej pory byliśmy w Wietnamie nie mieliśmy problemu ze znalezieniem noclegu. Baza hotelowa jest tu bardzo rozbudowana. Nie ma problemu ze znalezieniem hotelu. Nigdy nie zajmowało nam to więcej niż 15-20 minut. Podoba nam się to, że w zależności od budżetu podróżującego, zawsze znajdzie się coś w odpowiednim przedziale cenowym. I tym razem szło nam całkiem nieźle, dopóki nie zaczął padać deszcz. Przez jakieś 15 minut staliśmy uwięzieni pod daszkiem tablicy z menu, któregoś z miejscowych resortów. W końcu wybraliśmy resort o wdzięcznej nazwie "Sun Shine Resort".

Jeżeli chodzi o miasteczko Mui Ne, jest to kilkukilometrowa osada. Ośrodki duże i małe, luksusowe i te tańsze umiejscowione na wybrzeżu, zwykle z dostępem do plaży, pośrodku droga (bardzo ruchliwa i bardzo głośna), a po drugiej stronie niezliczone (puste) restauracje, z których słychać nawoływanie pracowników, by koniecznie zjeść w ich knajpie. Tu niestety nie byliśmy w stanie trzymać się zasady "nie wchodź do pustej knajpy" ponieważ wszystkie przeważnie były puste, a widok turysty idącego ulicą wywoływał wśród "restauratorów" wielkie poruszenie. Mieszkańcy wioski Mui Ne (oddalonej o kilka kilometrow od okolicy "resortowej") parają się wytwarzaniem sosu rybnego, co generuje (uwierzcie nam na słowo) sporo smrodu:) Stwierdziliśmy, że z dwojga złego chyba wolelibyśmy zamieszkać w okolicach (sławnej) suszarni cebuli pod Warszawą:)



1 komentarz:

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.